Pierwsze, co się dzieje, to ten zapach uderzający w nozdrza. Duszący, słodkawy, brudnawy, klejący, ale - o dziwo - nie odpychający. No, przynajmniej mnie nie odpychał ;)
Poza tym standard - tłumy nachalnych nagabywaczy w okolicach placu Dżami al-Fana, zaklinaczy węży i sprzedawców oferujących wszystko, mnóstwo dźwięków, kolorów. Jest ciasno i głośno. Skutery są wszędzie i mieszczą się na nich całe rodziny. Zasady ruchu nie panują szczególnie żadne. Przynajmniej wtedy wydawało mi się, że żadne, ale to było, zanim zobaczyłam Delhi ;)
Na placu mnóstwo turystów, znów potwierdza się zasada, że Polacy są wszędzie i raczej stadnie. A wystarczy się nieco oddalić i zagłębić w boczne uliczki. Ten świat jest dla mnie zdecydowanie bardziej marokański niż wyuczone na pamięć okrzyki nagabywaczy "dobra, dobra zupa z bobra" czy "Kaczyński dupa", które można usłyszeć w centrum miasta.